Pierwszy róg - Richard Schwartz
Buuum!
Ten huk na początku ma symbolizować rozmach z jakim ta książka wpadła w moje ręce, z jakim rozmachem mnie pochłonęła, wciągając całkowicie i do końca.
"To nie klątwa na nas ciąży, tylko życie."
Moją opowieść o "Pierwszym rogu" Richarda Schwartza chcę rozpocząć od okładki, co w moim przypadku jest dziwne, bo zwykle część graficzną zostawiam na koniec jako dodatkowy plusik, przemawiający na korzyść książki, bo dobrze wiecie, że okładki, które ja stawiam na półkach, muszą być ładne, ponieważ jestem typową zawziętą okładkową sroką. Ze względu na to, że ta książka nie posiada zbyt wielu minusów, postanowiłam zacząć od okładki. Miecz widniejący na froncie książki swoiście kojarzy mi się z okładkami książek G. R. R. Martina (tak, z "Grą o tron"), więc powiedzmy sobie szczerze mimo swoich przepięknych zdobień i kuszącego wyglądu odstrasza ze względu na rozczarowujące rany, które pozostawiły po sobie na mojej duszy miecze z "Gry o tron", na którą wydałam moje ciężko zaoszczędzone - jeszcze wtedy - kieszonkowe gimnazjalisty i przez którą nie mogłam za nic przebrnąć. Bałam się, że w przypadku "Pierwszego rogu" też tak będzie. Wiecie, świetna okładka, jeszcze lepszy opis, ale w środku czegoś brakuje. Zdecydowałam się sięgnąć po tę książkę dopiero, gdy zapoznałam się z jej fragmentem, a powiedzmy sobie szczerze, każdy z Was może tak zrobić z dowolną powieścią w dowolnej księgarni. Pierwszy rozdział w zupełności wystarczy, by przekonać się, czy coś Was wciąga czy też nie. Pierwszy rozdział, liczący sobie zaledwie 18 stron, sprawił, że powiedziałam do siebie "O nie, Milena, musisz to przeczytać i żadna niechęć do książek z mieczami tego nie zmieni". I słuchajcie, przeczytałam, a co więcej, Panie i Panowie, pokochałam książkę z mieczem na okładce.
Kimkolwiek jest G. R. R. Martin póki co Richard Schwartz bije go na głowę, ponieważ jego powieść fantastyczną przeczytałam w całości od tzw. Deski do deski.
Fenomen tej książki to nie tylko chwytliwa okładka, która spodoba się każdemu fanowi fantastyki, facetowi, który marzył o byciu wojownikiem, ale też naprawdę dobrze dopracowana fabuła książki. Pomijając fakt, że wszystko dzieje się praktycznie w jednym miejscu, w jednej gospodzie i może się wydawać, że "Pierwszy róg" pod względem miejsca akcji jest po prostu nudne, to nic bardziej mylnego. Zdecydowanie na korzyść i tempo książki wpływa wachlarz przeróżnych postaci, o zarówno różnym pochodzeniu jak i charakterze. Wydarzenia, które mają miejsce w książce, a które z kolei dodają jej ostrości oraz napięcie, które autor buduje w każdej kolejnej scenie sprawiają, że książkę tę się pochłania, a mówię tak na swoim przykładzie. Można by się spodziewać, że opisy jakiś starć, walk będą dla dziewczyny nużące, jednakże w "Pierwszym rogu" na wielki szacunek i uznanie zasługuje wprowadzenie już od pierwszych stron postaci kobiecej. I to jakiej! Nareszcie mamy do czynienia z kobietą, która kolokwialnie mówiąc "ma jaja", a przynajmniej własny miecz przy tyłku, z którym dodatkowo jest związana wyjątkową , silną więzią. To sprawia, że i kobiety odnajdą w powieści Schwartza coś dla siebie. Tak, jak wcześniej wspominałam tempo akcji tej książki jest dosyć zatrważające, biorąc pod uwagę fakt, że większość wydarzeń opisanych przez narratora dzieje się w jednej gospodzie podczas niewyobrażalnej śnieżycy. Wszystko rozwija się tak szybko zapewne za sprawą zabiegu, który stosuje autor, a który z kolei ja bardzo cenię sobie w książkach fantastycznych, a mam tu na myśli nagłe zwroty akcji, niespodziewane wydarzenia. Gdy czytelnik jest zaskoczony, chętnie czyta, by dowiedzieć się, jak potoczą się losy bohaterów powieści. "Pierwszy róg" jest bogaty w te zaskakujące momenty.
Na uwagę zasługuje również klimat całej powieści, zbudowany przez język, który swoją grzecznością i barwnością przywodzi mi na myśl nieco "Wiedźmina" . Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie ten język bez dwóch zdań był muzyką dla uszu i miodem dla serca.
Havald jako narrator, który oczywiście prowadzi narrację pierwszoosobową, jak możecie się domyślić, bardzo mi się spodobał. Przede wszystkim subiektywnie przedstawia wydarzenia, w których bierze czynny udział, ale też jest w nim coś, co od razu sprawiło, że obdarzyłam go sympatią. Chociażby jego samokrytyka, jeśli chodzi o to, że na pewne rzeczy jest za stary i w ogóle wspominanie o tym, że jest stary. Rzadko kto jest się w stanie otwarcie przyznać do swojego wieku, serio. Więc widzicie, kolejny plus. Havald robi dobrą robotę dla tejże książki. Jest wyjątkowo zdystansowanym, trzeźwo myślącym wojownikiem, który dzięki swojej tajemniczej postawie poznaje współtowarzyszy kwarantanny, którą jest zmuszony odbyć w karczmie pod Głowomłotem z powodu zamieci śnieżnej. To w dużej mierze ubarwia nam całą powieść - bohaterowie. I w mojej ocenie to właśnie oni są kluczem do sukcesu takiego wykreowania świata, a mam tu na myśli, w jednym miejscu. Dodatkowo chcę pochwalić autora za to, że w tak zwyczajnym miejscu, jakim zdaje się być karczma, stworzył cały magiczny świat, w który wciąga czytelnika, prowadząc za rękę, zapoznając z całą masą legend, magicznych prawd, które owy świat budują, razem zasadami obowiązującymi w nim.
Mam wrażenie, że nic nie zrozumiecie z tej mojej pisaniny za co z góry przepraszam, ale ta książka wzbudziła we mnie naprawdę silną ekscytację. Jedyne, co mi się w niej nie podoba to jej krótka długość. Wiem, że w przypadku innych książek mogłabym śmiało powiedzieć, że niespełna pięćset stron to długo, jednak jeśli chodzi o "Pierwszy róg" - to zbyt, zbyt mało! Całym sercem czekam na kolejny tom "Tajemnic Askiru", po który sięgnę z ogromną radością!
Polecam, polecam i jeszcze raz polecam! :)
PS. Myślę, że dużo uroku mogłoby tej książce dodać czytanie jej w zimie, gdy sami możemy dostrzec śnieg za oknem i całkowicie wczuć się w sytuację bohaterów, poczuć aurę jaką zima roztacza wokół siebie. Niemniej jednak wiosenną porą też dobrze mi się tą książkę czytało i polecam ją Wam mimo wszystko. Ale tak swoją drogą, to chyba takowy eksperyment sobie zrobię w tegoroczną zimę. :)